Przeczytałem swój wczorajszy tekst.
Jest on bardzo mądry, ponieważ wynika z niego, że nikt nic nie widzi. W tekscie miało być jednak napisane, co ja widzę, co naprawdę widać, jak to wygląda w swojej istocie... no cóż, nie udało się.
Wszyscy tęsknimy za rodzicami (mówiąc prościej: za Ojcem, za rajem, ze podskórnym szczęściem) i to jest prawda. Jak się jednak ona ma to tej dziwnej, wzmożonej aktywności wypełnionej przekonaniem o słuszności? Jak to się ma do tej determinacji, zaangażowania, braku wstydu, braku sumienia, braku miłości..?
Już tłumaczę.
Rozczarowanie wpisane jest w człowieka bardziej niż zachwyt. Potrzebny jest Bóg, bym mógł wyciągnąć mój zachwyt zza mojej pazuchy i puścić go w świat. Napawać się nim, uwodzić się nim. Jednak nawet i w takiej sytuacji, gdy już umiem, od czasu do czasu, zachwycać się czymś; rozczarowanie we mnie jest i tylko czeka, by się ujawnić. To tyle, jeśli chodzi o życie z Bogiem, z Jego wsparciem. Natomiast, jeśli jesteśmy sami, po prostu sami, czyli bez Boga - nikt z nas nic nie wydobędzie, nie wzruszy, nie wspomoże. Pozostaje więc jedynie rozczarowanie, które wypływa samo.
No i rozczarowanie, w zależności od nastroju i pogody, w zależności od pory roku i wyborów politycznych, od kolorów włosów i systemu umięśnienia, od charakteru i smaku człowieka - przybiera różne pozy. Na przykład chce się zabić, albo zdjeść mnóstwo śmieciowego jedzenia. Można też z jego powodu obgadywać co głupszych sąsiadów.
Ci, którzy prostesują nie czują jedności z Wodą Życia, która wypływa z pewnej skiały i wsiąka w ziemię od dwóch tysięcy lat. Co wcale nie znaczy, że ci, którzy nie protestują - czują tą jedność.
Jednak to właśnie o to chodzi. Brak mamusi. Jesteśmy zdolni podpalić świat, żeby ukarać mamę za to, że jej nie ma.
I co powiem ja, który modle się do swojej mamy, Maryi Panny? Zawsze Dziewicy? Wieży Z Kości Słoniowej? Arki Przymierza? Pocieszycielki Strapionych? Mogę tylko powiedzieć, że nie dam rady za wszystkich się modlić, czasem nawet nie chce mi się modlić za siebie. Jestem dość leniwy i raczej małego serca. Nie dam rady. I myślę, że jeśli liczba tych, którzy się odwrócili z fochem rozpieszczonego dziecka i drapią pazurami wersalkę osiągnie pewien punkt krytyczny, to znaczy gdy będzie ich na tyle dużo, że ta znikoma resztka nie nadąży z modlitwami za nimi - stanie się coś strasznego. Wierzę głęboko, że Bóg jakoś temu zaradzi, bo nic innego nie przychodzi mi do głowy.
I nie chodzi tu tylko o ostatnie wydarzenia. One pokazują jedynie, jak bardzo, jak bardzo będzie smutno.