Moralność vs skuteczność. Z tego, co wiem, moralność w naszej religii nie jest niezbędna, w sensie – najważniejsza. Dylematy moralne są dylematami dzieci Kościoła, który stał się powszechny, a więc zatłoczony. Chodzi o kwestię: czy powinienem żyć moralnie, czy po prostu adorować Boga? Moralność została upowszechniona, ponieważ łatwiej jest wyznaczyć wszystkim tym mnogim nam, czyli katolikom granicę: „tak – nie” i wymagać ich respektowania.
Wg mnie zbytnie podnoszenie kwestii moralności doprowadziło w pierwszym rzucie do wprowadzenia do Kościoła filozofów, rozkładających życie na logiczne casusy, a w drugim rzucie do odchodzenia od Kościoła tych wiernych, którzy nie dają sobie rady z przykazaniami. Przypomnę tylko, że nikt sobie z nimi nie daje rady. A co z Bogiem, który marzy, byśmy się do niego przytulili?
Święty Ignacy Loyola powiedział parę słów, będących obecnie w obiegu w różnych formach. Bez względu na to, który cytat jest bardziej poprawny, a który mniej, chodzi o to: Czyń. Ty czyń. Dlatego pewnie Jezuici byli tak skuteczni.
I pewnie dlatego właśnie wielu ludzi Kościoła jest tak mało skutecznych. Bo kwestia: moralność vs skuteczność, jest w rzeczywistości kwestią: moralność vs działanie (skuteczność zaś to jedynie pochodna działania, można nawet powiedzieć: efekt uboczny). Moralność zaś to działka intelektu a nie wiary. Myślę, że Bogu nie chodzi o intelekt, lecz o to, żeby przepasać się i iść.
Podsumowując: moralność vs skuteczność (ostatni raz to powtarzam) jest dylematem niewłaściwym, sprowadzającym na bok, na cudne manowce, na co dowodem jest paraliż, jaki ona u wielu ( w tym u mnie również) powoduje.